«powrót

Kruszwica: legenda o kolegiacie

Gdy do Polski nadeszło chrześcijaństwo, mieszkańcom Kruszwicy ciężko było żegnać się ze Światowidem. Wcześniej do niego właśnie wszyscy zwracali się w trudnych chwilach. Teraz po kujawskich ścieżkach wędrowali mnisi i głosili Ewangelię.

Starsi grodu po długich dyskusjach podjęli decyzję o przyjęciu chrztu i wybudowaniu kościoła. Miał on stanąć w miejscu, gdzie od dawien dawna stał posąg Światowida.

Po kilku miesiącach granitowo-drewniana świątynia była gotowa. Śpiew pieśni religijnych niósł się po całej puszczy. A to nie spodobało się leśnemu diabłu.

Często zatem wychodził ze swojej kryjówki i próbował sprowadzić na złą drogę wszystkich, którzy weszli nieco głębiej między drzewa. To jednak na wiele się nie zdawało – czort szukał zatem innych metod: ciskał wielkie kamienie w stronę kościoła. Ale mieszkańcy Kruszwicy modlili się tak skutecznie, że głazy odbijały się od murów.

Pewnej nocy diabeł nie wytrzymał i sam rzucił się na mury świątyni. Wbił w nie pazury i zaczął szarpać. Noc była bezksiężycowa, dzięki czemu moc czorta była największa. Modlitwy i śpiewy nie pomagały – kościół zaczął drżeć w posadach.

I zapewne diabeł dopiąłby swego, gdyby nie to, że pojawiły się pierwsze promienie słońca, a w pobliżu zapiał kur. Czort przestraszył się i jednego i drugiego. Pobiegł czym prędzej w leśne ostępy i tyle go widzieli.

Kościół, nadwerężony wprawdzie, ale ocalał. A na granitowych ścianach wyraźnie widać potężne rysy. Niektórzy twierdzą, że to jedyne ślady istnienia kruszwickiego diabła.

© 2005-2007 Katolicka Agencja Informacyjna. Wszelkie prawa zastrzeżone.